No to trzymajcie się mocno - tak w niedzielę, czyli 2 dni po opadach śniegu (!) wyglądała droga wojewódzka nr 241 między Kcynią, a Rogoźnem:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=Ux6tHNsWrkA&feature=youtu.be[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=s0Q2Iy_Dyzo&feature=youtu.be[/youtube]
Wcześniej było jeszcze gorzej, kierowca jadący za mną mówił, że inne auto od niego z firmy utknęło tu na 20 godzin
hock2: (na 1 filmie słychać fragment rozmowy).
Osoba odpowiedzialna za utrzymanie tej drogi powinna wylecieć z roboty na zbity pysk, razem z tym durniem, który takiego nieudolnego kretyna obsadził na tym stanowisku. To, po czym jadę, to wertepy z rozjechanego i ubitego śniegu, z którego zrobił się lód, a na tym warstwa papki z roztopionego świeżego śniegu i wody, temperatura w okolicach zera i pada śnieg z deszczem. Ok 40 km ekstremalnej jazdy, można by tu kręcić nowe odcinki ice road truckers, prędkość 20, w porywach 30 km/h, momentami przebłyski asfaltu i na przemian coś takiego jak na filmie (ze znaczną przewagą tego drugiego). Żeby było jeszcze ciekawiej, wiozę 1 kontener 20-sto stopowy postawiony z tyłu naczepy (taki wymóg odbiorcy), a to najgorsze, co się może przytrafić w takich warunkach - masa trzyma, a koła napędowe nie mają docisku (kontener obciąża właściwie tylko koła naczepy) i się ślizgają, w dodatku na zjazdach, zakrętach itp naczepa napiera na niedociążony ciągnik i wypycha jego tył z toru jazdy - jednym słowem koszmar. Na szczęście w tym nieszczęściu kontener był lekki (tylko 14 ton). W pewnym momencie zdrowo się spociłem kiedy zjechałem do krawędzi (mijanka z busem) i auto na moment przestało mnie słuchać i zaczęło jechać prosto na skręconych kołach, nie chciało wrócić na poprzedni tor jazdy.
A że nieszczęścia lubią chodzić parami (chociaż w tym wypadku to raczej stadami), to najpierw od wilgoci oszalał czujnik zamka kabiny (kabina się odchyla do przodu) i drze się cały czas, że mam odpiętą kabinę i muszę natychmiast stanąć - stąd ten ciągły pisk słyszalny na filmie, myślałem że zwariuję. Jakby tego było mało, złapałem kapcia w naczepie, a takie rzeczy oczywiście nie zdarzają się na bazie w słoneczny dzień, tylko zawsze w najgorszym możliwym miejscu i czasie, tzn w nocy, w padającym śniegu z deszczem i wiejącym wietrze, na wąskiej drodze z warstwą lodu, papki z roztopionego śniegu i wody po kostki. Na szczęście kapeć był na ostatniej osi - Panie Boże, dziękuję Ci za nietypową naczepę z unoszoną tylną osią (w większości naczep podnosi się przednia) - więc po prostu podniosłem ośkę i dojechałem na miejsce, koło zmieniłem w ciągu dnia w znacznie lepszych warunkach. Tego kapcia to sobie chyba wykrakałem, bo pisząc parę godzin wcześniej posta o wystrzałach pomyślałem że dawno nie złapałem gumy, no i długo nie musiałem czekać - chciałem, to mam
Limit pecha nie został jednak wyczerpany, bo na sam koniec zagrzebałem się w bramie zakładu do którego przyjechałem, wystarczyło trochę topniejącego śniegu i wody, pod naciskiem momentalnie zrobił się z tego lód, trzeba było dobre pół godziny walki żeby się z tego wykaraskać. I w ten sposób zakończył się kolejny, nudny dzień z życia kierowcy zawodowego
Kocham tą robotę, ale w takich chwilach można zadać sobie pytanie w stylu co ja tu k***** robię? I to z własnej woli... I po co Ci to było?
Na szczęście zima na razie odpuściła, oby na jak najdłużej